niedziela, 30 listopada 2008

Krem cynamonowy



Zrobiło się jakoś odświętnie na blogach, cynamonowo. Jutro już grudzień a dzisiaj pierwsza niedziela adwentu, ksiądz chodzi po kolędzie, choinki zakładają zielone sukienki. Przygotowujemy się już powoli do świąt. I tak z jednej strony myślę przycisnąć pasa w oczekiwaniu na wigilijne łakocie a z drugiej strony kusi:
Krem cynamonowy
500 ml mleka, 2 łyżki mąki ziemniaczanej, 2 jajka, 3 łyżki cukru, 1 torebka cukru waniliowego, 1 łyżeczka cynamonu, kawałek cynamonu, puszka brzoskwiń, 20 dag śmietany kremówki, łyżka krokantu orzechowego
Mleko wlać do rondla, roztrzepać z mąką ziemniaczaną. Dodać jajka, cukier, cukier waniliowy oraz mielony cynamon, składniki dokładnie wymieszać. Włożyć kawałek cynamonu, postawić garnek na ogniu. Podgrzewać masę stale mieszając. Zdjąć zanim się zagotuje. Mieszać jeszcze 2-3 minuty aż lekko przestygnie, przetrzeć przez sito. Brzoskwinie osączyć pokroić na cząstki i rozłożyć do pucharków. Masę cynamonową połączyć z ubitą śmietanką wyłożyć na brzoskwinie. Posypać orzechowym krokantem.
I tak się śpieszyłam by zdążyć jeszcze na weekend korzenny bo to takie przyjemne gdy w domu pachnie cynamonem. I tylko śniegu za oknem brak.

sobota, 29 listopada 2008

deser imbirowy



Oj długo się przygotowywałam do swojego pierwszego występu na weekendzie korzennym u ptasi i wyciągałam wszystkie możliwe możliwości by w końcu stwierdzić że za dużo mi dano czasu na przygotowania i w sumie to jestem nieprzygotowana. Zdecydowałam się wreszcie na jeden zdecydowany smak i będzie to imbir. Może dlatego że to naprawdę korzeń a może że ma taki przyjemny cytrynowy aromat. W zanadrzu mam i ciasteczka imbirowe i imbirowe piwo i krem.
Ciasteczka upiekłam już w ubiegłym tygodniu, piwa nie robiłam bo bardziej na upały pasuje niż święta, więc pozostaje Krem. Delikatny, herbaciany i koniecznie imbirowy...
Krem imbirowy
2 dag korzenia świeżego imbiru, 4 łyżeczki herbaty assam, 2 łyżeczki żelatyny, 3 jajka, 10dag cukru, skórka z 1 cytryny, 25 dag śmietany kremówki
Imbir obrać, pokroić w plasterki. Zagotować 200 ml wody. Wrzucić imbir, wsypać herbatę. Zdjąć z ognia, odstawić na ok.10 minut. Żółtka oddzielić od białek, utrzeć z cukrem. Dodać skórkę otartą z cytryny. Herbatę przecedzić, rozpuścić w niej żelatynę. Połączyć z masą żółtkową, schłodzić. Ubić osobno białka i śmietanę. Dodawać kolejno do stężałej masy. Przełożyć krem do pucharków i wstawić na 30 min. do lodówki

W zasadzie jeśli już jestem przy tym imbirze to pociągnę ten temat i dorzucę ciastka. Wszak święta już tuż, tuż...
Ciastka Imbirowe
100g masła, 100g cukru pudru, 250 mąki, 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia, 1-2 łyżeczki imbiru, 2-3 łyżeczki miodu
Utrzeć masło z cukrem na puszysty krem. Przesiać sypkie składniki, dodać miód i szybko zagnieść ciasto. Rozwałko0wać na cienki placek i wyciąć figurki. Piec 10-15 minut
Ciasteczka imbirowe mają dużo łagodniejszy smak niż pierniki i charakterystyczny aromat, ale przechowuje je się tak samo w szczelnym pojemniku. Moje od tygodnia są schowane w świątecznej puszce choć jakieś łasuchy zjadły wszystkie żyrafy.

Taka jestem podekscytowana, mam nadzieję że się udało :)


niedziela, 23 listopada 2008

Pianka z kiwi


Koniec podróżowania, bo czuję się jak w cyrku objazdowym. No po prostu we własnym domu jestem gościem. Chwytam co pierwsze, głowę umyję, prześpię się tylko jednym okiem i znów jutro mnie nie będzie. Może tak z dzień urlopu sobie zrobić na pomieszkanie? Po prostu niedziela a ja już tęsknię za dniem spędzonym w własnych pieleszach. Wyjrzeć przez okno, chleba zjeść ze smalcem, pogadać na klatce z sąsiadem i coś dobrego wrzucić. Na przykład taką piankę z kiwi, bo niestety moje ulubione winogrona się już kończą na polskim rynku i robi się już tak zimowo-świątecznie, a w sklepach - mandarynki, pomarańcze, kiwi. O! A ja lubię i kiwi.
Pianka z kiwi
5 owoców kiwi, 2 zielone galaretki o smaku kiwi lub agrestu, 2 łyżki soku z cytryny, Opakowanie cukru waniliowego.
Kiwi obrać. Pół owocu odłożyć, resztę zmiksować. Dodać sok z cytryny i cukier waniliowy. Zagotować, zdjąć z ognia. Galaretkę rozpuścić w czterech niepełnych szklankach wody i ostudzić. Połowę galaretki połączyć z 3-4 łyżkami musu z kiwi, nałożyć do 4 szklanych pucharków. Odstawić do lodówki by stężała. Resztę galaretki schłodzić. Gdy zacznie tężeć zmiksować na pianę. Połączyć po łyżce z masą z kiwi, cały czas ubijając. Nałożyć na warstwę galaretki, schłodzić. Gdy ostygnie udekorować pozostałym kiwi.
A teraz idę wreszcie pomieszkać!
Przepis ze zbiorów własnych

środa, 19 listopada 2008

Lody na pieczonych owocach


Przeglądając katalog trafiłam na książkę którą MUSZĘ mieć. A jak już ja coś MUSZĘ to wiem że muszę i już. To teraz wiem że do czasu jak jej nie dostanę będę myśleć przed snem, przy jedzeniu, podczas pracy i pewnie nawet w śnie nawiedzać mnie będzie. Pan mąż pewnie powie NIE (no bo na co ci kolejna książka) - ale co tam jego NIE przy moim MUSZĘ? W końcu dostanę tą książkę i już!
Książka jest naturalnie kulinarna, ale na razie ciiii...
Tymczasem próbuję zagłuszyć myśli okładem z lodów. A że deszcz, wiatr i ciemność za oknem do lodów przyda się coś słodkiego i ciepłego. Ot tak dla kontrastu.
Więc potrzebne będą 2 późnojesienne jabłka, np. szara reneta (najbrzydsze i najlepsze pod słońcem) 2 banany, garść rodzynek, 2-3 łyżki cukru, szczypta cynamonu (duża szczypta)
Owoce kroimy na duże kawałki, mieszamy z cukrem, rodzynkami, wstawiamy w naczyniu żaroodpornym do nagrzanego pieca i pieczemy do miękkości.
Wracając do renety w moich rozmyślaniach wspomniałam takie pewne stare drzewo które rosło u sąsiadów za płotem, a gałęzie miało w przeważającej części po stronie naszej. Tak więc my mieliśmy jabłka a sąsiad miał liście. Trzeba przyznać że owoce miało wyjątkowo duże i smaczne więc cieszę się że sąsiad wtedy go nie ścinał mimo że z darów jego nie korzystał, kto wie może nawet nie lubił jabłek. Ja z kolei bardzo, a najbardziej szarą renetę i na surowo i w kompocie i w szarlotce.
O właśnie owoce się upiekły i boski zapach rozchodzi się po kuchni. Więc nim jeszcze gorące wykładam na talerzyk, do tego duża porcja lodów i keks bitej śmietany... Jeszcze tylko posypać cynamonem i...
I znikam w objęciach słodkiej choć późnej jesieni.

piątek, 14 listopada 2008

Budyń z białą czekoladą


Kocham czekoladę - ciemną, mleczną, gorzką... Lubię się rozkoszować smakiem czekolady pod każdą postacią. Musi ta czekolada spełniać niestety warunki - musi być dobra gatunkowo i musi być bez orzechów. Nie trawię bowiem w czekoladzie orzechów. Jest jeszcze jedna rzecz której nie lubię - biała czekolada. Tak się zatem składa że uskładałam ostatnio górę z białej czekolady którą dostaje mój syn od dziadka przy każdym spotkaniu. Oczywiście nie daję mu tego wszystkiego zjeść, a i sama niechętnie, zatem zrobił nam się w domu mały składzik czekolady.
A że wszyscy lubią budyń proponuję budyń z białą czekoladą

3 i 1/2 łyżki mąki ziemniaczanej, kilka kropli aromatu rumowego, 2 żółtka, 2 szklanki mleka.
2 tabliczki białej czekolady, kilka łyżek soku malinowego.
Przesianą mąkę zmiksować z żółtkami i 6 łyżkami mleka, pozostałe mleko zagotować, mieszając wlać rozpuszczoną mąkę. Ponownie gotować na małym ogniu aż budyń zgęstnieje. Wsypać do gorącego budyniu dwie tabliczki białej czekolady startej na tarce i aromat. Wymieszać i nałożyć do pucharków. Polać sokiem malinowym
przepis z własnych zbiorów

niedziela, 9 listopada 2008

Tęcza

Lubię proste i nieskomplikowane dania. Lubię się nie narobić, co przy moim stylu życia jest bardzo wskazane, a jednocześnie mnie nosi żeby jednak coś zrobić. No i taki w zasadzie jest ten mój blog - mogłabym go tak opisać - szybko, tanio i dostępnie w wolnej chwili :)
Nooo... wcale mi nie jest żal że nie jestem ambitna i w kuchni nie eksperymentuję, ale odkładam to na kiedyś tam kiedyś jak już dzieci będą duże, a pan mąż za sobą sprzątać będzie zamiast mnie poganiać i zaglądać przez ramię z odwiecznym "długo jeszcze?"
No więc nie mam za bardzo warunków do rozwoju kulinarnego, a gdy już wyskoczę z jakimś kulinarnym ekscesem to musiałabym go sama potem zjeść, bo w tym są rodzynki a w tamtym "takie coś" w rezultacie połowa składników każdego przepisu odpada, zatem najbezpieczniej jest zrobić tęczę, bo tęczę zje każdy.
Mam dwa przepisy na tęczę - jeden bardziej skomplikowany i jeden skrótowy. Ja oczywiście zrobiłam wczoraj ten skrótowy bo szybciej ( i tak cały wieczór chodziłam doglądać galaretki)
Przepis I
5-6 opakowań serka homogenizowanego po 25 dag, 21/2 szklanki cukru pudru, 50 dag masła, 5 żółtek, 2 łyżki żelatyny, 4 galaretki owocowe o różnych kolorach)
Żelatynę zalać 1/2 szklanki wody rozpuścić. Galaretki rozpuszczać kolejno, w miarę dodawania do sera ( wziąć połowę wody podanej w przepisie) i ostudzić. Twarożek utrzeć z masłem, cukrem i żółtkami, następnie podzielić na 5 części. Do pierwszej dodać żelatynę, do drugiej galaretkę zieloną, do trzeciej pomarańczową, do czwartej czerwoną, do piątej żółtą. Pierwszą część masy dać do tortownicy i wstawić do lodówki na 1-2 godziny do zastygnięcia. Każdą kolejną warstwę kłaść po zastygnięciu poprzedniej.
Przepis II
5 opakowań kolorowych galaretek, trzy kubeczki śmietanki 30%
Galaretki rozpuszczamy kolejno co 1-2 godziny w połowie wody podanej w przepisie. Gdy pierwsza zaczyna tężeć ubijamy kubeczek kremówki i mieszamy z tężejącą galaretką Wlewamy do formy (formę zawsze wyścielam wpierw folią aluminiową ) i wkładamy do lodówki do zastygnięcia. Po zastygnięciu pierwszej warstwy wylewamy drugą tężejącą galaretkę i znów wkładamy do lodówki. I tak na przemian...
Można do tych warstw dodawać owoce pod kolor, albo kawałki pokrojonych galaretek - jak kto lubi jak kto woli. I można zjeść nawet duży talerz tego deser
u bez uczucia ciężkości bo tęcza jest również tęczowa w smaku

Lizaki

To taki mój późno jesienny banał. Tak proste jak gotowanie wody na herbatę, zatem pytanie po co w ogóle przepis? A bo tak! Bo gdyby nie taki liść dębowy to i nawet bym nie pomyślała o tych lizakach które w epoce komunizmu dostępne były dla każdego (o ile miał kartki na cukier). To takie słodycze które pamięta się nie tylko dla samego ich smaku, ale i dla całej magii dzieciństwa. Jak tak poszperałam w pamięci przy filiżance herbaty to znalazły się tam jeszcze inne smaki - anyżki, lukrecja, takie czarne cukierki zwane na śląsku kopalnioki, moje ulubione kartoflane kulki udające marcepan i zwykłe pomarańczowe landryny. Nie pamiętam jak mogło się moje życie obywać bez czekolady, natomiast nie było widocznie ubogie w cukier skoro zostało mi takie zamiłowanie do słodyczy. Dzisiaj w sklepach jest lizaków od groma - nie kupujemy ich w przekonaniu że są niezdrowe, powodują próchnicę i inne takie tam - a nasze dzieci nie wykazują zrozumienia bo lizak to jakaś taka magia dzieciństwa.
Proponuję więc dziś (a niech tam) zrobić sobie taki lizak i pogrzeszyć trochę przy kubku herbaty (dla równowagi nie słodzonej) bo warto czasem być dzieckiem
Szklankę cukru, łyżka masła (niekoniecznie) dwie łyżki wody topimy na patelni aż powstanie gęsty brązowy karmel. Rozlewamy na folię aluminiową i wkładamy patyki do szaszłyków. Gotowe.
I uwaga bardzzzo gorące.
A mnie taki lizak przypomina brązowy liść dębu

sobota, 1 listopada 2008

Tarta winogronowa

Chciałam coś o jabłkach - ale jabłka zostawimy na później, bo gdy w piątek weszłam do mojego ulubionego sklepu z owocami z zamiarem kupna jabłek to nagle jakoś tak nieznacznie wzrok mój padł na winogrona. No tak, cały październik wracam do domu objuczona w winogrona, a czasami nawet do domu ich donieść nie doniosę :) Lubię jesienne winogrona, choć przyznam się że najbardziej te duże, szczepione w których pod kruchą skórką skrywa się słodki miąższ. Z tych drobnych co to wiszą u mojej mamy na ogródku po pierwszym obżarstwie to już jedynie wino lubię, zresztą i takie i siakie na niewiele się w kuchni przydają. Winogrono to taki bardzo bezpośredni owoc - w znaczeniu "doustnie" i w dodatku stanowi świetne kompozycje z mrożonym szampanem, lodami i delikatnymi kremami jajecznymi. I tak jakoś zaczęła mi świtać myśl -kogo by tu po tego szampana wysłać. Odpada, od trzech dni chodziłam do pracy z gorączką więc szampan mi nie pomoże. Za to zamiast dziś odpoczywać jak było w pierwotnym planie pognałam do mojej kuchni i spędziłam tam cały boży ranek. Powoli okazuje się że mam za ciasno w szafkach, większość przestrzeni zajmują blachy, blaszki, tortownice... na misie, na chleb, na tarty, na ptysie...Małe, średnie, duże, okrągłe, wąskie, karbowane... O rany same blachy i pomiędzy nimi trzy garnki, patelnia...
O jak ja lubię moją kuchnię...
Więc jak już się wydostałam już spod sterty brudnych naczyń to zaczęłam tworzyć na nowo. I oto powstało dzieło o nazwie tarta winogronowa. I prawdę mówiąc po raz pierwszy udało mi się zrobić zdjęcia przy naturalnym oświetleniu, więc zaszalałam odrobinę na pokonanie bariery pomiędzy mną a moim nowym aparatem.
Tarta winogronowa
Ciasto: 200g mąki krupczatki, 100g masła, łyżka oleju, szczypta soli, zimna woda (wykonanie z zastosowaniem wskazówek z tarty cytrynowej)
Kruche ciasto powstaje w 5 minut ale i tak zrobiłam więcej (na zaś) z uwagi na fakt że tym lepsze ciasto im dłużej się chłodzi, więc dwie kule do zamrażalki hop...
Krem: a co się będę patyczkować -nabyłam gotowy krem do karpatki(z paczki), a jak kto ambitny to może sobie taki krem zrobić sam - mi się nie chciało już w założeniu...
no i winogrona rzecz jasna
Ciasto pieczemy w nagrzanym piekarniku, na upieczone i ostudzone ciasto wykładamy krem do karpatki i układamy połówki winogron. A wyglądać powinno mniej więcej tak: