czwartek, 24 grudnia 2009

Kasztany, marcepany i królewskie śliwki

Obiecałam sobie że wezmę się sumniennie do pracy i wezmę udział w kulinarnej zabawie. Bardzo zachęciła mnie propozycja z blogu cudawianki i banerek już od tygodnia powiewa. Tylko czas jakoś mnie tak onieśmiela że komputer zarósł kurzem a skrzynka pocztowa zatonęła w nowych wiadomościach których nikt nie odbiera. Czas, nie czas - sumiennym być trzeba, więc w zgiełku tym świątecznym znalazłam czasu odrobinę by wywiązać się z obietnicy.
No dosyć gadania - trzeba brać się do roboty. Oto moje propozycje na słodkie świąteczne prezenty

Polskie kasztany
50 dag białej fasoli Jaś, aromat migdałowy, 75-80 dag cukru kryształu, kakao
Fasolę gotujemy na miękko, następnie przecedzamy, obieramy i przecieramy przez sitko. Cukier rozpuszczamy z 3-4 łyżkami wody na gęsty syrop. Syrop miksujemy z przetartą fasolą i kilkoma kroplami aromatu. Z gęstej masy formujemy kulki i obtaczamy w kakao.
Moje uwagi odnośnie przepisu: hmm... podobno smakuje jak orginalne kasztany - nie wiem, nie jadłam tych prawdziwych. Z tego przepisu wyszłoby bardzo dużo (z połowy gara ugotowanej fasoli zrobiłam zatem fasolkę po bretońsku) - więc radziłabym ograniczyć do połowy, zwłaszcza że za pierwszym razem coś mi nie wyszło. Ale wprawa czyni mistrza - a dla sprawienia komuś niespodzianki warto się wysilić

Marcepanki
25 dag migdałów, 25 dag cukru pudru, 2 białka, 2 kieliszki rumu
Migdały obieramy i mielimy. Do rozdrobnionych migdałów dodajemy cukier, białka i tyle alkoholu aby powstała elastyczna masa. Formujemy kartofelki i obtaczamy w kakao, lub jak ja to zrobiłam w tartych migdałach. Bardzo wykwintny i jednocześnie prosty sposób na zrobienie komuś przyjemności.

Królewskie śliwki
25 dag suszonych śliwek kalifornijskich bez pestek, 10 dag tartych migdałów, 5 dag cukru pudru, 1 białko, parę kostek czekolady
śliwki moczymy. Tarte migdały mieszamy jak w poprzednim przepisie z białkiem i cukrem pudrem. Powstałą masą nadziewamy śliwki, maczamy w roztopionej czekoladzie i schładzamy w lodówce. I ten smak przypadł mi najbardziej do gustu - połączenie smaku śliwki, marcepana i czekolady - to poprostu rewelacja.

Wszystkie przepisy biorą udział w zabawie






poniedziałek, 21 grudnia 2009

Pierniczki

Myślę że to będą moje ulubione. Z powodów o których pisać tu nie będę - w tym roku jadam tylko miękkie pierniki. I te są miękkie właśnie. I bardzo smaczne w dodatku.
Och, jak ja lubię ten przedświąteczny czas. Zakupiłam prezenty dla wszystkich dzieci własnych i tych prawie własnych. Teraz mnie świerzbi żeby im je dać, a parę dni trzeba jeszcze wytrzymać. Chyba wszystkie pieniądze mogłabym przeznaczyć na upominki dla milusińskich - bo radość dziecka jest dla mnie najpiękniejszym prezentem. Lecz to nie jedyny powód. Lubię przygotowywać dom na święta, lubię piec ciasta i wyjmować z pudełka wszystkie te choinkowe aniołki. Lubię śnieg za oknem i wróble w karmiku. Lubię zapalać świece i choinkowe lampki. Lubię atmosferę domu w którym jesteśmy razem i ten dom jest nami wtedy ciepły i jasny - gdy za oknem zimno i mrok. Lubię z moją córcią wycinać renifery z migdałowego ciasta.
I tak zastanawiam się nad ludźmi którzy nie uznają świąt Bożego Narodzenia - oni tracą coś pięknego, magicznego.
Ale nie roztrząsajmy tego, każdy ma prawo żyć jak chce i upiec pierniczki tak bez powodu.
Pierniki
2 szklanki mąki pszennej, 150 g masła, 100 g mielonych migdałów, 2 jajka, 8 łyżek cukru, opakowanie cukru wanilinowego, 3 łyżki miodu, 1 łyżka przyprawy do pierników, 1 łyżeczka proszku do pieczenia
Masło ucieramy z cukrem i jajami. Dodajemy resztę składników i zagniatamy. Ciasto należy schłodzić w lodówce a następnie cienko rozwałkować i wykrawać ciasteczka. Piec 25 minut w tp 180 stopni. Polukrować.

Przepis pochodzi z miesięcznika "Ciasta Domowe" nr 167

piątek, 18 grudnia 2009

anielskie stopy


Święta nadchodzą wielkimi krokami i na wszystkich blogach zapachniało ciastakami. Na wszystkich oprócz mojego oczywiście. Co nie znaczy że nie pachnie ciastkami mój dom. Od tygodnia wraz w pociechami mieszamy, wykrawamy. Ciastkami zatkane są już trzy potężne pudła. I tylko pytanie co się z tym potem stanie i kto to wszystko zje? Oczywiście są w tych pudłach ciastka które już były i nowości "wydawnicze" które w wielkim skrócie postaram się tu przedstawić jeszcze przed świętami. O ile mi się uda oczywiście - bowiem ciastka to nie jedyne co robimy w święta. Bo niektórzy jeszcze pracują. Niestety :(
Idea anielskich stóp powstała w mojej głowie po przedszkolnej akcji aniołkowej, na którą zostałam poproszona o wykonanie 26 par stóp z masy solnej. I tak mi się to stópkowanie utrwaliło, że pomyślałam o takich jadalnych ciasteczkach, które w formie podarunkowej można powiązać po dwie czerwoną wstążką. Skorzystałam z przepisu na ciastka o smaku toffi które można również wykrawać foremkami

Anielskie stópki
3 szklanki mąki, 1 szklanka stopionych toffi, 2 łyżki mleka, 2 szklanki cukru kryształu, 1/2 cukru brązowego, 1 szklanka masła, 1 jajko, 1/2 łyżeczki soli, 2 łyżeczki wanilii
Wszystkie składniki ucieramy na gładkie ciasto, dzielimy na pół i odkładamy do lodówki na 2-3 godziny. Rozgrzewamy piekarnik do 190 stopni. Na stolnicy suto posypanej mąką rozwałkujemy ciasto na placek o grubości 3 mm i wycinamy ciasteczka i układamy na nienatłuszczonej blasze zachowując odstępy. Pieczemy 5-8 minut na jasnozłoty kolor i zdejmujemy z formy natychmiast po upieczeniu.

Hmm... Mariusz, który takowe stópki odemnie otrzymał, powiedział że podejrzliwie na niego teraz patrzą w domu - uznano bowiem że stópki są zapowiedzią ojcostwa. Ha,ha,ha... czego ja mu szczerze życzę ;)

P.S Za jakość zdjęcia przepraszam, lecz niestety ostatnio w domu jestem po zmroku, a mój aparat tego nie lubi :(

piątek, 4 grudnia 2009

Tarta jabłkowa z sosem toffi

Otwarłam moją nową książkę z przepisami na tarty na stronie przepisu z którego ostatnio skorzystałam i okazało się że są tam jeszcze okruszki ciasta. No tak - szalona gospodyni, jak się piecze to po całej kuchni :) Ale podobno książki po to są żeby z nich korzystać - więc tłuste plamy w książce kucharskiej nie powinny nikogo dziwić. Bynajmniej - taka zakładka z obiadu świadczy o tym że obiad był dobry, a książka zawiera ciekawe przepisy. Książka Sarah Banbery "Tartaletki i Tarty" składa się z wielu ciekawych przepisów więc bez plam się nie obędzie.
Ale nie ja jedna w tym domu jestem "książkowym chlapaczem". Opowiem zatem przypadek jednego mężczyzny który gotuje na sucho w trakcie jedzenia. Tym przypadkiem jest mój osobisty małżonek, który podczas obiadu musi mieć przed sobą jedną ze swoich ulubionych książek kulinarnych. Na przykład "kuchnia francuska" jest już dawno w strzępach a "Kuchnia pod chmurką" wygląda jakby w rosole się wygotowała. Ja tak myślę że po tylu latach to szanowny pan mąż zna już wszystkie przepisy na pamięć - jednak nic z tego, jedyne co zrobi to prażonka. Acz trzeba przyznać że to najlepsza prażonka na świecie.
Czuję się usprawiedliwiona, zatem całkiem spokojnie mogę podać przepis na wyśmienitą tartę z sosem toffi
Tarta z sosem toffi
Ciasto: 125g mąki pszennej, szczypta soli, 75g masła, zimna woda
Farsz: 1,3 kg jabłek obranych i bez gniazd nasiennych, 1 łyżeczka soku z cytryny, 50g masła, 100g cukru, 200 g cukru kryształu, 90 ml zimnej wody, 150ml śmietany kremówki, cukier puder
Z mąki, masła, wody zagniatamy szybko ciasto na tartę i wkładamy do lodówki, a następnie podpiekamy przez 15 minut pod obciążeniem. W tym czasie 4 jabłka kroimy w ósemki i polewamy sokiem z cytryny. Na patelni topimy masło i smażymy kawałki jabłek aż zaczną brązowieć na brzegach. Resztę jabłek należy pokroić w plasterki, wrzucić do rondla, dosypać cukier i gotujemy aż zmiękną. Ugotowane jabłka przekładamy na podpieczone ciasto, na wierzchu układając koliście ósemki jabłek. Pieczemy 30 minut.
200 g cukru wsypujemy na patelnię, wlewamy wodę i podgrzewamy aż cukier się rozpuści i zacznie się karmelizować. Zdejmujemy z ognia i wlewamy śmietanę cały czas mieszając. Ciasto polewamy sosem toffi i wkładamy na godzinę do lodówki. Przed podaniem posypujemy cukrem pudrem.
Ja przyznam się jedynie że piekąc tarty zawsze ciasto robię według mojego ulubionego przepisu na kruche ciasto. Podaję jednak przepis oryginalny - bo każdy może sobie z nim zrobić co chce, dowolnie zmieniać lub sztywno trzymać przepisu. Ale spróbować trzeba - to naprawdę dobra tarta. Oczywiście o ile ktoś tak jak ja uwielbia krówki :)

środa, 18 listopada 2009

tartaletki creme brulee


Przyznam się że nie wiedzieć czemu - jakoś rzadko decyduję się na zrobienie jakiegoś modnego deseru. Przeważnie wracam pamięcią do smaków dzieciństwa, wertuję zeszyt ze swoimi zapiskami nastolatki - a tam trudno znaleźć takie nazwy jak tiramisu, czy creme brulee. No dobra - brązowy cukier też trudno znaleźć. Bo jak się chce zrobić deser który nie tkwi jeszcze korzeniami w komunistycznej przeszłości naszego kraju, to trzeba się kopnąć do marketu i kupić w końcu ten brązowy cukier, no bo jak? Opalarki jednak nie kupiłam - no bez przesady ;)
Postanowiłam zaryzykować i zrobić w końcu:
Tartaletki z creme brulee (język można połamać- a to wszak zwykły budyń jest)
150g mąki pszenej, 25g cukru, 125g zimnego masła, łyżka wody, 4 żółtka, 50g cukru, 400ml śmietany kremówki, brązowy cukier
Z mąki, 25g cukru, masła i wody zagnieść szybko kruche ciasto i wyłożyć nim foremki do tartaletek. Nakłuć widelcem i schładzać 20 minut w lodówce, a następnie obciążone fasolkami upiec w piekarniku nagrzanym do 190. Zółtka utrzeć z cukrem na puszystą masę. Śmietanę rozrzać z wanilią (nie gotować) i wlać do żółtek ubijając. Masę podgrzewać mieszając by się nie zwarzyła a po wystygnięciu wylać na gotowe spody i ostudzić. Posypać brązowym cukrem i na chwilę umieścić w piecu pod rozgrzanym grillem. Wystudzić i schładzać w lodówce.

Zdradzę też przy okazji mój patent na jedwabisty budyń. Zwykły waniliowy budyń z paczki przygotowujemy według przepisu na opakowaniu, jednak zamiast 500ml mleka dajemy połowę mleka i połowę śmietany kremówki (czyli po 250ml). Odlewamy pół szkalnki i wbijamy do niej żółtko, oraz wsypujemy proszek budyniowy dokładnie mieszając. Dalej według przepisu. Ugotowanym budyniem można zalać pokruszone herbatniki, lub kawałki biszkopta. Podawać z dżemem, bitą śmietaną lub posypany brązowym cukrem

niedziela, 8 listopada 2009

Krem rosyjski


Przyjechała koleżanka z jajkami. To znaczy, to nie były jej jajka tylko od kury. Od takiej prawdziwej kury co to nie wie co to chów klatkowy i dieta witaminowa. Bo to tak - taka prawdziwa wiejska kura je co jej do dzioba wpadnie - kosząc z przodu, wypuszczając z tyłu, zdrowo, bezstresowo...
Kura produkcyjna natomiast stołuje się o ściśle ustalonych porach - zasilana ściśle weryfikowanym, normowanym i witaminizowanym daniem dla kur przeznaczonym.
Ale to nie wykład o kurach, oj nie...
Z dawnych czasów gdy mieliśmy kury (a plac wyglądał wtedy jak wielki placek z błota nakrapiany kurzymi odchodami) to pamiętam najlepiej świeży, puszysty kogiel-mogiel. Mogłam go jeść ile tylko zmieściłam i zrobić sama w małym garnuszku. Ale najsmaczniejszy był taki który zrobiła mama - żółciutki z dodatkiem cytryny. Ja siedziałam wtedy w wielkiej balii na środku kuchni i zażywając kąpieli otwierałam tylko dziobek jak takie wielkie pisklę.
Więc jak dostałam te jajka od prawdziwej kury to zrazu pomyślałam o koglu-moglu. Nie tak szybko jednak, bo potem zaraz uświadomiłam sobie że jajka nie były badane i ryzykownie byłoby użyć ich na surowo, zatem odłożyłam je do lodówki. Była z nich potem pyszna jajecznica. A kogiel mogiel i tak zrobiłam - tylko że z kupnych jajek, od tych biednych klatkowych kur, co to nie wiedzą jak to jest jeść co popadnie, ale przynajmniej ich jajka są badane. A kogiel mogiel w wersji dla dorosłych to:
Krem rosyjski
4 żółtka, 4 łyżki cukru pudru, 3 łyżki rumu, 1/4 l śmietany, 1 łyżka cukru pudru, 4 winogrona

żółtka ucieramy z cukrem na puszysty biały krem. Do kremu dodajemy rum. Śmietankę ubijamy osobno i odkładamy 4 łyżki do przybrania. Delikatnie łączymy krem z bitą śmietaną i nakładamy do pucharków. Przybieramy bitą śmietaną i winogronem.
Taki krem należy zjeść zaraz po przyrządzeniu i to koniecznie ze świeżych przebadanych jaj.

P.S. A kur to ja od dziecka nie lubię.

niedziela, 1 listopada 2009

Bomba Malinowa


Oj nie żeby z tęsknoty za latem, wcale nie. Ja tam za słońcem nie przepadałam nigdy - wystarczy mi takie jak dzisiaj, nieśmiało przedzierające się zza kolejnej chmury. I ten szron otulający ostatnie tego roku liście i jakieś pożegnanie w powietrzu. To pożegnanie ciepłych dni, lata, jesieni i...
A ja kpię sobie z tego pożegnania wyciągając maliny. No tak - bo jest takie miejsce w mojej zamrażalce gdzie malin jest królestwo. A jeśli się je odpowiednio zamrozi - nie tracą nic ze swojego smaku, koloru ani nawet kształtu. Malin w tym roku zamroziłam dużo, wobec czego pomimo nieodpowiedniej pory będą często tutaj gościć królowe lata - maliny.

Bomba malinowa
Kruche ciasto: 125g mąki, 75g masła, 30g cukru pudru, 1 żółtko, odrobina soli
Rolada biszkoptowa: 5 jajek, 100g cukru, 80g mąki, 40g mąki ziemniaczanej, konfitury z malin
Krem jogurtowy: 140g cukru, 80 ml soku z cytryny, skórka z 1 cytryny, 3 żółtka, 8 listków białej żelatyny, 250g jogurtu, 3/8 l śmietany kremówki, 300g malin, 3 łyżki konfitury morelowej

Zagnieść składniki na ciasto kruche, uformować i wykroić spód dla bomby malinowej. Upiec w tp 200 stopni. Na roladę biszkoptową upiec na dużej blasze cienki biszkopt, jeszcze ciepły przełożyć na ściereczkę posypaną cukrem i ciasno zrolować. Po chwili rozłożyć, posmarować konfiturą i ponownie zrolować. W ten sposób powstałą roladę pokroić na plastry grubości około 1 cm.
Dno i boki tortownicy wyłożyć papierem do pieczenia i obłożyć plastrami rolady. Na krem utrzeć żółtka z cukrem, sokiem z cytryny i skórką cytrynową. Podgrzewać mieszając do zawrzenia. Wmieszać namoczoną wcześniej żelatynę. Jeszcze ciepłą masę połączyć z jogurtem i bitą śmietaną na jednolity krem. Połowę kremu wyłożyć na plastry rolady. Zmiksować maliny, przetrzeć przez sito i wymieszać z pozostałym kremem. Wyłożyć na warstwę jasnego kremu, lekko przemieszać widelcem, odstawić do lodówki żeby krem stężał. Spód z ciasta kruchego położyć na zastygłym kremie, tortownicę odwrócić do góry i wyjąć tort z blachy. Ściągnąć papier a tort posmarować roztartą konfiturą morelową.
Bombę można zrobić również w szklanej misce - wtedy jest bardziej efektowna

Przepis z książki: Mała szkoła pieczenia

poniedziałek, 19 października 2009

Czekolada z chili i wanilią

Na zimne jesienne wieczory od kilku dni popijam gorącą gęstą czekoladę. Ja tam wiem ile czekolada ma kalorii i prawdę mówiąc - wcale a wcale mnie to nie przeraża. Zresztą moim sposobem potrafię tu i teraz wynaleźć 100 powodów dla których czekoladę pić można i nawet trzeba. A kalorie? Kto by się tam przejmował, zwłaszcza jesienią kaloriami. Ten jedwabisty smak - to coś wspaniałego. A skoro mamy już cukier w kostkach, to dzisiaj proponuję pitną czekoladę w kostkach - a jak :)
2 laski wanilii, 100 g gorzkiej czekolady o zawartości kakao 70%, 100 g czekolady mlecznej, odrobina mielonego chili, 30 g cukru, patyczki do lodów
Laski wanilii rozcinamy i wyskrobujemy z nich miąższ. Oba rodzaje czekolady razem z miąższem wanilii, cukrem i chili roztapiamy w kąpieli wodnej. Pojemniki do lodu w kształcie serduszek,lub innym (bo ja na przykład nie mam serduszek) cienko posmarować tłuszczem. Czekoladę ponownie podgrzać i rozlać do foremek. Kiedy czekolada zacznie zastygać, w każdą foremkę wetknąć patyczek do lodów. Foremki wstawiamy do lodówki żeby czekolada całkiem stwardniała.
By otrzymać czekoladę do picia wkładamy czekoladkę do gorącego mleka i mieszamy do rozpuszczenia.
Ja już jestem rozpuszczona :)

wtorek, 13 października 2009

Gruszki Pięknej Heleny


Podobno owoc którym kusiła Ewa Adama to nie było jabłko tylko gruszka. A może i to była pigwa (mniejsza z tym). Gruszkę miała również otrzymać najpiękniejsza z bogiń. I chyba otrzymała - bo na dowód tej teorii odnalazłam w swoim kajecie przepis na deser - dosyć swego czasu popularny, acz przez lata zapomniany
Gruszki Pięknej Heleny
6 łyżek lodów waniliowych, 3 gruszki, 1 łyżka bitej śmietany, 1 tabliczka gorzkiej czekolady, 10 dag cukru pudru, cukier wanilinowy
Gruszki należy umyć, przepołowić, usunąć gniazda nasienne. Wymieszać 2 szklanki wrzątku z cukrem pudrem i cukrem wanilinowym, włożyć gruszki, gotować 10 minut, wyjąć, osączyć i ostudzić. Czekoladę rozdrobnić i podgrzewać aż się rozpuści. Do pucharków włożyć połówki gruszek, każdą przykryć łyżką lodów, przybrać bitą śmietaną i polać czekoladą.
Do tego deseru można również użyć gruszek z kompotu.

sobota, 3 października 2009

Likier malinowy


Nadchodzą zimne dni, jesienne noce. Nadchodzą przeziębienia i zakatarzone nosy, drastycznie wzrasta sprzedaż chusteczek higienicznych i środków na przeziębienia.
A ja jesieni się nie boję. Przyznam się nawet że wręcz przeciwnie - uwielbiam otulać się ciepłą chustą i tańczyć z wiatrem, jesienne gonić liście.
"Jak tańczy, jak tańczy królewna
jesienną wietrzną porą
pośród klonów i brzóz
pośród jaworów..."
Zawsze byłam taka trochę panna z mokrą głową (oczywiście w przenośni, bo na wiatr z mokrą głową nie wybiegam) i zamiast upałów które mnie okrutnie męczą wolę po stokroć jesienną aurę. A zwłaszcza poranne mgły. No i takie ot "lekarstwa" na jesienną słotę :)
Likier malinowy
1,5 kg malin, 1 kg cukru, 1 l spirytusu 96 procentowego
Owoce wsypać do słoika, wygnieść, zasypać cukrem. Pozostawić w ciemnym miejscu na 2 dni, co jakiś czas potrząsając. Wlać spirytus i ponownie wymieszać. Po trzech dniach przecedzić przez gęste sito i przez filtr do kawy. Pozostawić na tydzień i jeszcze raz dokładnie przesączyć. Rozlać do butelek. I właściwie powinno się nie otwierać przez pół roku, ale...
Tak wrócić z jesiennego spaceru , zanurzyć się w ciepły kocyk i delektować kieliszkiem pachnącego latem lekarstwa...
Można w ten sam sposób zrobić likier z jeżyn - lecz ja tego lata nie zdążyłam na jeżyny. Za to maliny.... maliny długo jeszcze u mnie będą :)


wtorek, 22 września 2009

Śliwkowa fantazja


Jak myślę o śliwkach - zaraz przypomina mi się kuchnia ciotki Eli. Pomyśli ktoś że pewnie wykwintna, elegancka.... he,he - nic z tych rzeczy, choć wspomnienie czyjejś kuchni może takie skojarzenia budzić. Co do jednego - to się zgadza, kuchnia ciotki Eli jest bardzo specyficzna. Za tłuste zupy, za dużo kiełbasy i szklanki które najlepiej samemu umyć zanim gospodyni zaproponuje herbatę. Prawdę mówiąc odwiedzając drogą ciocię staram się nie być głodna.
Ale muszę tu powiedzieć uczciwie, bowiem wpis jest o śliwkach - to choć ciotka nie ma serca ni ręki do kuchni - to jej powidła śliwkowe podbiły moje serce.
Dzisiaj na wspomnienie tych rewelacyjnych powideł pociekła mi ślinka, zatem:
Śliwkowa fantazja
2 szklanki mleka, 4 łyżki grysiku, 3 łyżki mielonych migdałów, 3 łyżki cukru, cukier wanilinowy, 1 jajko, skórka z 1 cytryny, aromat migdałowy 720 ml śliwek w syropie (bez pestek), 2 łyżki posiekanych migdałów, 1 łyżka mąki ziemniaczanej, laska cynamonu
śliwki osączyć, sok zlać do rondelka. Mąkę ziemniaczaną rozprowadzić dwiema łyżkami soku. Resztę soku zagotować z laską cynamonu. Zagęścić mąką, dobrze wymieszać. Wrzucić śliwki i zagotować ponownie, odstawić do wystygnięcia. Mleko zagotować z cukrem, cukrem wanilinowym i skórką cytrynową. Oddzielić białko od żółtka i ubić na pianę. Z mleka usunąć kawałki skórki cytrynowej. Do mleka wsypać grysiki i mielone migdały, dodać aromat i gotować na wolnym ogniu mieszając aż zgęstnieje. Ostudzić. Wymieszać delikatnie wpierw z żółtkiem, a następnie z pianą z białek. Masę migdałową przełożyć do pucharków. Dodać porcję sosu z owocami, posypać migdałami.

wtorek, 15 września 2009

Lody na owocach leśnych Daisy


Był już jeden deser dla księżniczki. Dzisiaj deser dla Daisy - mojej śląskiej księżniczki. Tak jakoś już się przywiązałam do tej Pani na Pszczyńskim zamku że przejrzałam publikacje na jej temat w poszukiwaniu ulubionych jej dań. No i niespodzianka - wyjątkowo pyszna niespodzianka. Bo lody to w Pszczynie są na każdym rogu, a w puszczę udać się możemy w poszukiwaniu malin, jagód i ostrężyn. Zatem wszystko mam pod ręką - by przygotować deser prawdziwie książęcy.
Lody na owocach leśnych
Lody śmietankowe, owoce leśne (maliny, jagody, ostrężyny), bita śmietana, cukier
Dokładnych proporcji nie podam - bowiem nie znam. Owoców ile się nazbiera, cukru tyle żeby nie było za słodkie, a lodów i śmietany ile kto lubi.
Z wody i cukru gotujemy syrop (cukru niewiele bowiem owoce z lasu są słodkie) i wrzucamy na niego owoce, gotujemy na tyle by puściły sok, ale się nie rozpadły. Do miseczki układamy po gałce lodów i polewamy gęstym i gorącym sosem z owoców. Zakrywamy bitą śmietaną i podajemy póki lody zimne a owoce gorące.

wtorek, 1 września 2009

Krem czekoladowy


Lubię maliny. Jak będę miała swój skrawek ziemi na pewno zasadzę tam maliny i urządzimy sobie z Marianną nasz malinowy zakątek, będziemy zrywać owoce i pić malinową herbatę. A tymczasem kupuję kobiałeczkę malin i układam w zamrażalce - na zimę będzie jak znalazł. Na kuchni stoi pachnąca i zdrowa malinowa ratafia. Ale to innym razem, bo na dzisiaj najlepsze połączenie czekolady - czekolada i maliny.
Krem czekoladowy
25 dag śmietany kremówki, 10 dag mlecznej czekolady, 2 łyżeczki mąki ziemniaczanej, 1/2 szklanki soku wiśniowego, 2 łyżki cukru, 25 dag mrożonych malin.
Podgrzać w rondelku śmietanę, zdjąć, włożyć pokruszoną czekoladę, stopić mieszając. Przelać do miski, wstawić na noc do lodówki.
Mąkę rozprowadzić kilkoma łyżkami soku wiśniowego. Zagotować resztę soku z cukrem i połową malin, zagęścić mąką. Ponownie zagotować. Włożyć do sosu pozostałe maliny. Zastygniętą masę czekoladową ubić na sztywno, rozłożyć w pucharkach. Polać sosem malinowym.

Taki deser można sobie sprawić nawet w środku zimy - na wspomnienie pachnącego lata.

sobota, 29 sierpnia 2009

Gruszki w sosie miodowym


Rosła tam taka wielka grusza, na wprost mojego okna. Szumiała i poruszała gałęziami tworząc na ścianach pokoju nocne przedstawienia. Późnym latem, we wczesnej jesieni zrywaliśmy twarde owoce i ostrożnie układaliśmy w mojej wersalce, gdzie dojrzewały bez obawy że spadną i się potłuką - a ja jak ten mityczny król Midas spałam wtedy na złocie - na złotych, pachnących gruszkach. Lubię gruszki.
Gruszki w sosie miodowym
50 dag gruszek, 2 łyżki miodu, 3-4 łyżki cukru, 5 goździków, szczypta cynamonu, łyżka mąki, dwie łyżeczki masła
W 500 ml wody rozpuścić cukier. Doprowadzić do wrzenia i gotować aż płyn lekko zgęstnieje. Gruszki umyć, obrać ze skórki, przepołowić i usunąć gniazda nasienne. Wrzucić do gorącego syropu. Dodać goździki. Gotować gruszki aż zmiękną. Ostrożnie wyjąć owoce i osączyć. Z mąki i masła zrobić białą zasmażkę. Dokładnie rozprowadzić zimną wodą aby nie było grudek. Dolać do syropu, dokładnie wymieszać. Podgrzewać aż zacznie wrzeć. Następnie zdjąć sos z ognia, dodać miód oraz cynamon, wymieszać. Gruszki przełożyć do pucharków, zalać ciepłym sosem miodowym.
Hmmm... pachnie :)

sobota, 22 sierpnia 2009

Strudel


Ujmę to tak: Wszędzie dobrze ale w domu najlepiej. Jednak nasza kuchnia najbardziej mi odpowiada. Zwłaszcza jeżeli chodzi o słodycze. Nigdzie gdzie do tej pory mnie zaniosło nie widziałam lepszych cukierni i bardziej wyśmienitych wypieków. Już na samą myśl wejścia do mojej ulubionej cukierni cieknie mi ślinka. Ciasta śmieją się do mnie na powitanie - a ptasie mleczko zdaje się mówić : "zjedz mnie, zjedz mnie". Hmm... no szkoda tylko że ugryzienie z drugiej strony nie powoduje że zaczynam maleć, bo niestety słabość do słodyczy ma swoje konsekwencje w obwodzie. He,he... ale co tam. Gdybym mieszkała w Czechach czy Słowacji omijałabym cukiernie ze wstrętem. Raz próbowałam i już nigdy więcej. Ciasta są obrzydliwie słodkie i koszmarnie barwione. W Austrii i Niemczech jest już lepiej, ale też nie dałabym się namówić. Zwłaszcza paskudna baklawa napawała mnie wstrętem i przegnała na cztery wiatry. W Austrii chodził za mną strudel, gorący, pachnący cynamonem - koniecznie z porcją lodów i bitej śmietany. Strudel poszedł za mną aż do Polski - więc zaraz po powrocie kupiłam dwa kilo jabłek i rodzynki.
Strudel z jabłkami
250 g mąki pszennej, 150 ml wody, 100g masła, 1 jajko, sok z 1/2 cytryny, szczypta soli; 800 g jabłek, garść rodzynek, 1/2 szklanki cukru, 2 łyżki cynamonu, cukier puder do posypania
Zagnieść ciasto z mąki, tłuszczu, wody i jajka. Dodać sól i sok z cytryny. Rozwałkować na bardzo cienki placek przesypując mąką.
Jabłka obrać ze skórki i zetrzeć na tarce. Na rozwałkowane ciasto rozłożyć jabłka, rodzynki, posypać cynamonem, oraz cukrem. Bardzo delikatnie zwinąć by nie rozerwać ciasta i przełożyć na wysmarowaną tłuszczem blachę. Piec w gorącym piekarniku przez 30-40 minut. Po wyjęciu posypać cukrem pudrem. Strudel jest najlepszy ciepły z dodatkiem lodów i bitej śmietany.
Jednak nawet najlepszy strudel nie pobije gorącej szarlotki którą podają w pewnej uroczej kawiarni w Szczyrku. Bo ta szarlotka jest po prostu pyszna.

piątek, 7 sierpnia 2009

Tiramisu


"U jubilera:
- chciałbym kupić jakiś gustowny drobiazg

- dla żony czy coś droższego?"

Kiedyś dawno, dawno temu dostałam od męża w prezencie pewien drobiazg - małego srebrnego elfa na łańcuszku. Przez te wszystkie lata nie rozstawałam się z tym podarunkiem, aż pewnego dnia zauważyłam że nie mam go na szyi. Byłam tak do niego przyzwyczajona - ze nie zauważyłam kiedy zerwał się łańcuszek. I nie mam mojego elfa. Pan mąż obiecał że kupi mi nowego, droższego może tym razem, ale dla mnie ten stary miał wartość sentymentalną. Bo nieważne ile kosztuje podarunek, ale ile w nim jest serca obdarowującego i jakim symbolem się staje dla osoby obdarowanej. Ech...
Postanowiłam rodzinę obdarować deserem
Tiramisu
6 żółtek, 6 czubatych łyżeczek cukru, 50 dag mascarpone, 4 łyżki likieru amaretto, 20 podłużnych biszkoptów, 1 i 1/2 szklanki mocnej kawy, 2 łyżki naturalnego kakao
Żółtka utrzeć z cukrem na gęstą białą pianę, dodać serek mascarpone i dokładnie ubić. Do kawy dodać amaretto. Biszkopty maczać w kawie i układać na dno naczynia. Warstwę biszkoptów zalać 1/3 masy, na niej ułożyć następną porcję biszkoptów i zalać kremem. Czynność powtórzyć. Naczynie owinąć folią spożywczą i wstawić na noc do lodówki. Przed podaniem posypać kakao.

I już mi lepiej :)

środa, 5 sierpnia 2009

kisiel wiśniowy


Po kolei, po kolei... Wiśnie czerwone wpadają do wiaderka. Wiśnie słodkie i kwaśne. Z tych kwaśnych będzie wino, z tamtych dżem, a najładniejsze do nalewki wiśniowej. Jeszcze do ciasta. Te wydrylować trzeba i napakować w słoiki, zalać ulepem cukrowym. Marianna lubi potem zimą takie słodkie wisienki z syropu wyjadać, oj lubi. A ja nie bronię. Bo choćby i do ciasta zabrakło - takie słodycze zawsze lepsze niż chipsy i lizaki.
Kisiel też dobry. Zdrowy. Zatem póki mamy owoce - róbmy kisiele wyłącznie naturalne.
Kisiel wiśniowy ze śmietaną
50 dag wiśni, 2 torebki cukru waniliowego, 1 i 1/2 szklanki soku wiśniowego, 1 i 1/2 szklanki kremówki, 3 czubate łyżki cukru, 3 łyżki mąki ziemniaczanej, trochę skórki cytrynowej.
Wiśnie umyć, wydrylować. Mąkę ziemniaczaną rozprowadzić kilkoma łyżkami soku wiśniowego. Pozostały sok zagotować w rondelku z wiśniami, cukrem, połową cukru waniliowego, oraz skórką z cytryny. Zagęścić mąką ziemniaczaną, doprowadzić do wrzenia i usunąć skórkę z cytryny. Gorący kisiel rozlać do pucharków, odstawić do przestygnięcia. Śmietanę wlać do rondelka, gotować na silnym ogniu, aż zmniejszy objętość o połowę. Dosłodzić resztą cukru waniliowego, przestudzić. Polać śmietaną zastygnięty kisiel.

środa, 22 lipca 2009

Krem porzeczkowy


Umarła - nie umarła. Powróciła:)
wcale nie żeby jej nie było, ale dziwnym wydawało się, iż wraz z nadejściem lata, lata które niesie ze sobą tyle wspaniałych możliwości kuchenno-deserowych, a właściwie deserowych nade wszystko - ona zaginęła w niewyobrażalnym szaleństwie tej pory roku. Przyszły truskawki i truskawki odeszły, czereśnie opadły z drzew a wiśnie, wspaniałe i soczyste tego roku zaczęły pękać z przesytu i oczekiwania. Na próżno? czy nikt ich nie zerwał?
Ale ona była - czekała w ukryciu, zdając sobie sprawę jak bardzo smakowite desery powstać mogą z truskawek i wiśni - kilogramami pożerała soczyste owoce nie wysilając się na odrobinę inwencji twórczej. Wiśnie zostały zerwane, truskawki zamknięte w słoiki, a maliny ratafią od tej pory nazywane przeniosą na zimę aromat i ciepło lata. Następnie nadeszły porzeczki. A tych nie dało się zjeść - specyficzne i kwaśne przywiały za sobą wspomnienie jednego z najlepszych deserów.
Krem Porzeczkowy
25 dag czerwonej porzeczki, 2 i 1/2 pojemnika jogurtu naturalnego, torebka cukru waniliowego, 5 łyżek cukru, sok z 1/2 cytryny
Jogurt dokładnie utrzeć z połową cukru i cukrem waniliowym. Porzeczki przebrać, opłukać i osączyć a następnie rozgnieść i przetrzeć przez sito. Doprawić resztą cukru i sokiem z cytryny. Wyłożyć jogurt do pucharków, delikatnie wyłożyć przecier porzeczkowy i dobrze schłodzić.

Chmmm... uwielbiam ten smak - to jeden z moich ulubionych deserów.

niedziela, 31 maja 2009

Kwiaty bzu czarnego w cieście


Widziałam gdzieś przelotem że jest tydzień naleśnikowy, a raczej jego ostatni dzień dzisiaj. Ojej, tak chciałabym wystąpić w jakiejś blogowej zabawie. Niestety zaraz po napisaniu tego posta muszę wrócić pod kołderkę - bo nie czuję się najlepiej. Cały maj jestem pod wpływem jakiejś paskudnej anginy i wyjść z tego nie mogę pomimo słuchania zaleceń lekarza - którego zazwyczaj nie słucham, gdyż w domu tyle zawsze jest do zrobienia. Tym razem mnie uziemiło na dobre, leżę plackiem przysłowiowym. Może właśnie placek mi pomoże? Ale tym razem to nie będzie taki zwyczajny placek...
dziki bez przedstawiałam już w zielniku - to bardzo zdrowa roślina. I ma takie również niecodzienne zastosowanie, gdyż można z jej kwiatów zrobić placki. w tym celu należy zerwać kilka ładnych, kwitnących baldachów bzu lekarskiego ( łatwo trafić po intensywnym zapachu)
i umyć bardzo starannie. Można wypłukać w wodzie z octem. Odsączyć. Przygotować ciasto naleśnikowe z dwu jajek, mleka i mąki, oraz 2 łyżeczek cukru. W cieście maczać baldachy i kłaść na rozgrzany tłuszcz. Obsmażać z obu stron i od razu podawać posypane cukrem pudrem.
Ja się przyznam że przestraszyłam się tych baldachów całych i oskubałam je z kwiatów które wsypałam do ciasta. Efekt - kwiatowy murowany :)

niedziela, 24 maja 2009

Herbatniki

Po rabarbarowym szaleństwie - chyba nie tego oczekiwali znajomi królika. No cóż - przyznam się szczerze, że w wyniku jakże napiętego grafika, niestety nie dorwałam się jeszcze tego roku do truskawek. Za to trafiłam w sam środek zawirowań wojennych, o czym wkrótce na "damqelle", oraz bardzo dobrze zapoznałam się z kolcami pewnej pięknej rośliny. To spotkanie (jakże owocne szerzej opisuję w moim zielniku) A dzisiaj najzwyklejsze, najbardziej banalne i najlepsze pod słońcem
herbatniki
1/2 kg mąki pszennej, 150 g cukru pudru, 2 kostki margaryny, 3 jajka, aromat waniliowy, 100 g marmolady
Margarynę utrzeć z cukrem na pulchną masę, dodawać po jednym jajku ucierając. Dodać aromat waniliowy. Mąkę przesiać i połączyć z masą i dokładnie wyrobić ciasto. Ciasto szprycować na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Ciasteczka ozdobić marmoladą. Piec w tp. 180-190 stopni przez 25 minut.
A szał truskawkowy - jeszcze przede mną :)

środa, 20 maja 2009

legumina z rabarbarem

Zaraz, zaraz... co ja to miałam? O! To też mało kto pamięta. Przepis na taką oryginalną leguminę można znaleźć jedynie w książkach kucharskich okresu "pustych półek". Aż w głowę zachodzę jak przy tych pustych półkach powstawały wprost odwrotnie proporcjonalne pomysły na smakołyki.
No więc szybko, szybko - jeszcze dziś rabarbar na scenie bo panowie, panie - już idą truskawki.
Legumina rabarbarowa
3 białka, 40 dag rabarbaru, 4 łyżki cukru, odrobina soku z cytryny
Rabarbar oczyścić, pokroić, rozgotować w kilku łyżkach wody z dodatkiem cukru i soku z cytryny. Odparować wodę by masa była gęsta, ewentualnie można zagęścić żelatyną. Ostudzić. Białka ubić na sztywną pianę. Ubite białka połączyć delikatnie z masą rabarbarową. Od razu podawać.
A teraz, a teraz nadchodzą ... truskawki !!!!!!

czwartek, 14 maja 2009

Barbarki

Mam w tym moim schemacie dnia taki "dzień świstaka". Rano odwozimy dzieci do przedszkola. Najpierw odstawiamy Pannę Mariannę po drodze słuchając jej chrupania, bo panna Marianna o godzinie 5.30 jest potwornie głodna na drożdżówkę z pobliskiego sklepiku. Na szczęście sklepik o godzinie 5.30 jest już otwarty, więc jedziemy i słuchamy tego chrupania. Nasz starszy natomiast nie ma tego typu porannych ekscesów, zatem dotarliśmy w ten sposób już do szkoły. Pan mąż jest zobowiązany syna dostarczyć pod drzwi zerówki ze względu na to iż chłopak mógłby się w-pomiędzy-czasie gdzieś zawieruszyć i szkoda by było, bo to całkiem dobre dziecko jest. Więc panowie pobiegli do szkoły - a ja oglądam sobie scenkę:
W naprzeciwległym domu otwierają się drzwi i wychodzi pan numer 1. Otwiera garaż, wyprowadza rower i opiera go o ścianę. Następnie wyjeżdża z garażu samochodem, wysiada z niego, wprowadza do garażu rower, zamyka garaż, zamyka drzwi. Po upływie minuty wychodzi z tego samego domu pan numer 2. Otwiera garaż i wyjeżdża na rowerze.
Zastanawiałam się kiedyś czy nie mogliby wyjść kiedyś razem, albo pan nr 2 wyszedł by wcześniej, albo cokolwiek, no? Ale widać nie mogą. Bo taki schemat i już.
Zabawne jak ta scenka mnie wciąga.
I zabawne że u mnie znów dziś rabarbar. No normalnie dzień świstaka
Barbarki
40 dag rabarbaru, 2 jajka, 2 łyżki cukru, 10 dag przesianej mąki, 5 łyżek śmietany, sól, cukier puder
Rabarbar obieramy i drobno szatkujemy. Żółtka ucieramy z cukrem, pod koniec dodajemy śmietanę i mąkę. Białka ubijamy ze szczyptą soli na sztywną pianę, delikatnie łączymy z ciastem. Dodajemy rozdrobniony rabarbar i delikatnie mieszamy. Łyżką nabieramy porcje ciasta, smażymy na rozgrzanym tłuszczu małe racuszki. Przed podaniem posypujemy cukrem pudrem.
A kto zgadnie jaki deser jutro?

sobota, 9 maja 2009

Krem jogurtowy z rabarbarem

Ta-dam !!! Wróciłam. Nie żeby mnie nie było, czy mi się nie chciało, albo zapomniałabym. O, nie. Po prostu zaczajona w mojej kuchni czekałam po cichu i cierpliwie - na sezon owocowy. I co mam? I co?
Pierwsze warzywo :))
Ja uwielbiam rabarbar. Jak byłam małą, brudną dziewczynką (znaczy dawno) to wyrywało się taki pęd rabarbaru z grządki, ocierało o gacie i kwasiło że aż miło. Już szczytem radości było wynieść z domu trochę cukru, choć cukier taki niezdrowy.
I co się dziecko tak cieszyło? Teraz mamy owoców cały sezon w bród, owoce sezonowe, posezonowe, sprowadzane - i wszystkie paskudne i jednako bez smaku.
Dalej rabarbar cieszy - kwasior taki, bo choć to on jeden nie stracił nic ze smaku dzieciństwa. I dlatego właśnie maksymalnie wykorzystuję te kilka dni z życia rabarbaru przygotowując desery, ciasta i rabarbarowy kompot.
60 dag rabarbaru, 80 ml czerwonego wina lub soku z czarnej porzeczki, 13 dag cukru, 2 łyżeczki żelatyny, 15 dag jogurtu naturalnego, sok z cytryny, 1 torebka cukru waniliowego, 25 dag kwaśnej śmietany
Rabarbar oczyścić, pokroić na małe kawałki. Wino zagotować ze szklanką wody i 8 dag cukru, włożyć rabarbar, dusić 10 min. Jogurt wymieszać z resztą cukru, cukrem waniliowym i sokiem z cytryny. Połączyć z rozpuszczoną żelatyną, wstawić do lodówki. Kiedy masa lekko stężeje dodać kwaśną śmietanę, wymieszać i wlać do foremki. Włożyć na 3 godziny do lodówki. Krem jogurtowy podawać polany sosem rabarbarowym.
A ciasto wyszło wyśmienite, idę po jeszcze kawałek ;)

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Likier czekoladowy


Ja się ostatnio zauważyłam, że coraz mniej zgadzam z panem mężem. Zwłaszcza po tygodniu gruntownego mycia, prania, odkurzania i pichcenia naprawdę nie mam ochoty nigdzie wyjść, jechać i nikogo odwiedzać. Zrupieciałam? Bo ja przecież zawsze "czemu nie" i "owszem chętnie" coraz częściej mam ochotę po prostu odpocząć! I dajcie mi wszyscy święty spokój.
Owszem, dostałam ten święty spokój dzisiaj po godzinie 20. To tak zwany mój czas antenowy, kiedy to mogę w końcu rozsiąść się wygodnie i degustując leniwie likier czekoladowy oddawać się lubemu domatorstwu. Oczywiście że dałam się wyciągnąć w tereny zielone i w sumie nie było to takie nieprzyjemne. No więc tak sobie tu cichutko posiedzę - bo już mnie po trosze gna w stronę mojego magazynu rzeczy niezbędnych i przydatnych. Przyznam się że z dzisiejszej wycieczki wróciłam z dwoma kamolami które zamienię w .... ale to Ciiii. Chciałam jeszcze taki korzeń zabrać bo i na pewno przydał by mi się ogromnie, niestety nie zmieścił by się w bagażniku naszego samochodu "niebagażowego" więc przecierpiałam ten temat w ciszy. Więc tak oto popijam sobie ten mój likier czyniąc owe podsumowania dni świątecznych. W sumie to mi wyszło że cieszę się na jutrzejszy dzień - w końcu będę mogła póść sobie do pracy :)
Likier czekoladowy
5 żółtek, 25 dag cukru, szklanka mleka kondensowanego (niesłodzone) tabliczka gorzkiej czekolady, 1/4 litra wódki
mleko zagotować i dodać połamaną czekoladę, mieszać aż się rozpuści, przestudzić. żółtka utrzeć z cukrem na gęstą masę, dodawać mleko z czekoladą a następnie cieńkim strumieniem wódkę. Wymieszać i przelać do butelki. Odstawić w zimne miejsce na trzy dni od czasu do czasu potrząsając butelką. Pić umiarkowanie na polepszenie nastroju, na osłodzenie dnia i tak na wszelki wypadek.

piątek, 13 marca 2009

Kisiel jagodowy

Zachciało się babie jagód... w środku zimy. Co baba zrobiła? Polazła baba do spiżarki, pomieszała, pomieszała i znalazła OSTATNI słoik czarnych leśnych jagód. Pomyślała sobie "w kątku gdzieś usiądę i słoiczek wyjem a wodę zostawię". A tu sumienie natrętne skąsik przylazło i babie podpowiada - "nie bądź że taka, z rodziną się podziel". Patrzy baba patrzy, słoiczek mały a rodzina duża, jakże to tak podzielić. A że baba serce miała dobre a sumienie natrętne, sposób ci taki na jagody znalazła:
Kisiel jagodowy
25 dag jagód, 8 dag cukru, 1 cytryna, 1/2 l soku, 4 łyżki mąki ziemniaczanej, 15 dag kremówki, 15 dag twarogu homogenizowanego, torebka cukru waniliowego
Jagody zagotować z cukrem, sokiem, skórką cytryny. Zagęścić mąką ziemniaczaną, zagotować. Śmietanę ubić, delikatnie wymieszać z twarożkiem i cukrem waniliowym.
Krem twarogowy podawać z kisielem

A następne jagody? W lesie...

piątek, 6 marca 2009

Krem mokka

Taka mała czarna w puszystym kremie. Bo kawa musi być dobra. I jest... a że ja strasznie do kawy wydziwiam i w dodatku małopijaca jestem, to taka wersja najbardziej mi odpowiada. Cóż, jak się uwielbia aromat i zapach kawy - to jak znalazł. Ja jestem na tak - całym moim kawowym sercem :)
Krem mokka
25 dag kremówki, 1/2 szklanki mocnej gorącej kawy, 2 żółtka, 1 białko, 3 płatki białej żelatyny, 3 łyżki cukru, 1 paczka cukru waniliowego.
żelatynę namoczyć, rozpuścić w gorącej kawie i przestudzić. Żółtka i cukier utrzeć na puszysty krem, dodać przestudzoną kawę i odstawić. Białko i śmietanę ubić oddzielnie na sztywną masę. Gdy krem kawowy zacznie się ścinać, dodać najpierw śmietanę ,potem pianę z białka. Nałożyć krem do miseczek i odstawić w zimne miejsce.
Oczywiście mam jeszcze skróconą wersję tego deseru, nie mniej pyszną:
Krem kawowy
30 dag jogurtu, 25dag śmietanki 30%, 1/2 szklanki gorącej kawy, 2 łyżki cukru, 2 łyżeczki żelatyny
żelatynę rozpuścić w kawie, pozostawić do ostygnięcia i wymieszać z jogurtem. Gdy masa zacznie gęstnieć dodać ubitą śmietanę z cukrem i wymieszać
To jeden z moich ulubionych deserów przyznać muszę

wtorek, 3 marca 2009

Deser melonowy

Chyba już wiosna idzie bo chwytam się jak tonący brzytwy wszystkiego co kształtem lub kolorem przypomina słońce. A melon jest chyba najbardziej słonecznym z owoców. I melona wygrzebałam na ten dzień dzisiejszy z mojej misy, gdzie już tylko jabłka pomarszczone na swą kolej czekają. Ja już jabłek mam po prawdzie dość - mi się do malin, truskawek, poziomek i jagód serce wyrywa. A i melon - być może.
Deser melonowy
1 melon miodowy, 250 ml śmietany kremówki, 150g jogurtu waniliowego, 2 łyżeczki żelatyny, 2 łyżeczki cukru, drobne owoce, wiórki czekoladowe, wafelki do dekoracji
Melon umyć, przepołowić, usunąć nasiona, wydrążyć i pokroić w kostkę. Żelatynę namoczyć. Śmietanę ubić z cukrem, a następnie dodać jogurt i żelatynę. Dokładnie wymieszać. 1/3 masy odłożyć do dekoracji. Do masy dodać kostki melona i przełożyć do wydrążonego owocu. Schłodzić. Przed podaniem udekorować pozostałą masą, owocami i czekoladą.
Ach, a mi się marzy taki soczysty melon w upalne popołudnie, posypany leśnymi poziomkami, ech :)

czwartek, 26 lutego 2009

Krem pomarańczowy


Postanowiłam ogrzać trochę tą zimową atmosferę i przywołać słońce w postaci pomarańczy. Nie tam zaraz bym tej zimy nie lubiła - ale każda z moich czterech ulubionych pór roku tuż przed swoim odejściem budzi we mnie tęsknoty za pozostałymi trzema. Teraz trzymam w dłoni namiastkę słońca - płomienną pomarańczę. I już wyobraźnia ma nieograniczona dorysowuje w tym krajobrazie bezkresne morze i ciepły piasek. Włączam szum fal i lekki powiew wiatru, a gdzieś z oddali dochodzi rytm reage. Dobrze mi, tak bardzo błogo - pomarańcza zachodzi w morzu, powoli zmieniając swój kształt, jakby ją ktoś miażdżył i wyciskał. Sok z rozgniatanego owocu rozlewa się po niebie pomarańczowym blaskiem i tonie w morzu, a morze zamienia się w krem...
Krem pomarańczowy
2 duże pomarańcze, 2 jajka, 3/4 szklanki mąki, 2 łyżki cukru
Pomarańcze starannie umyć i obrać, wycisnąć dokładnie sok. Ubić dwa żółtka i jedno białko, powoli dodawać mąkę, cukier i sok pomarańczowy. Krem umieścić w rondlu i powoli ogrzewać w kąpieli wodnej, mieszając bez przerwy drewnianą łyżką. Gdy zacznie gęstnieć należy go przestudzić nie przestając mieszać. Ubić białko na sztywną pianę. Zmieszać ją z kremem, dodając po łyżce i mieszając z dołu do góry. Przełożyć do pucharków i udekorować skórką pomarańczową.
Zajadać słonecznie, z wyobraźnią.

niedziela, 22 lutego 2009

Rolada czekoladowa


Z tego samego powodu jak wyżej ( czy też niżej) i z tegoż samego zeszytu - rolada. Rolada sama w sobie bardziej obiad przypomina, ale nie, nie - nie wołowa tym razem lecz czekoladowa. A że dobre bronić się potrafi samo pisać więcej nie będę, zamykam przewód sądowy i skazuję roladę na zjedzenie. Ot, co...
Rolada czekoladowa
5 jajek, 1/3 szklanki cukru, 1/2 szklanki mąki, łyżka kakao, 2 i 1/2 tabliczki czekolady, 2 łyżki oleju, łyżeczka żelatyny, 2 żółtka, cukier waniliowy, 2 łyżki soku pomarańczowego, szklanka kremówki
Z jajek, cukru i mąki zrobić cisto biszkoptowe, podzielić na pół. Jedną część wymieszać z kakao i olejem. Obie masy wylewać naprzemiennie na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Piec 10-15 min w wysokiej temperaturze. Ciasto wyłożyć na ściereczkę posypaną cukrem, zdjąć papier, biszkopt zrolować razem ze ściereczką, ostudzić. Czekoladę stopić na parze. Dwa żółtka ubić z cukrem waniliowym na krem. Gdy zgęstnieją dodać czekoladę. żelatynę rozpuścić w gorącym soku pomarańczowym i wymieszać z kremem. Wstawić do lodówki na około 20 min. Kremówkę ubić i wymieszać z kremem. Wstawić do lodówki. Biszkopt ostrożnie rozwinąć, posmarować kremem, zwinąć i schładzać około 40 min.
Rolada wystąpi również w Weekendzie czekoladowym - przynajmniej ja tak myślę ;)

Krem tropikalny

Tak bardzo chciałam uczestniczyć w weekendzie czekoladowym u Bei że mało brakowało a by mi nie wyszło. Naprawdę niewiele. A to za sprawą pewnego przepisu z mojego zeszytu. Bo ten przepis od lat mnie kusi i nęci, acz omijam go z powodu klęski kulinarnej jaką za jego sprawą poniosłam kiedyś. Ale tak ważna okazja jak weekend czekoladowy - pomyślałam że na tą okazję musi to być coś wyjątkowego. No i...
Znów klapa. Bo albo przepis jakiś nie taki, albo ze mną coś nie tak. I już miałam wyrzucić wszystko i dać spokój... ale 6 jajek, czekolada... nie! Nie podaruję. Wymieszałam, zamieszałam...
I zjadłam pod drzwiami lodówki. Bo ja bardziej od czekolady lubię tylko czekoladowy krem. Czekoladowo-pomarańczowy z nutką kawy. O tak...
Przepis podaję oryginalny bo może kiedyś do niego powrócę, a może komuś się uda.
Dwukolorowy krem tropikalny
4/5 tabliczki czekolady, 1/2 łyżeczki kawy rozpuszczalnej, 1 l mleka, 6 jajek, 3/4 szklanki cukru, skórka starta z pomarańczy
Do rondelka wlać 2 szklanki mleka i wrzucić połamaną czekoladę. Podgrzewać aż czekolada się rozpuści, Trzy żółtka ubijać z połową cukru i kawą na krem. Powoli dodawać ciepłe mleko z czekoladą. Nie wolno doprowadzić do wrzenia. Krem przelać do miski i ostudzić. Skórkę pomarańczową wsypać do 1/2 l ciepłego mleka, odczekać 15 minut i odcedzić. Trzy żółtka utrzeć z pozostałym cukrem. Powoli dodawać ciepłe mleko w którym moczyła się skórka. Podgrzewać do zgęstnienia a następnie ostudzić i nałożyć do pucharków, na wierzchu umieścić krem czekoladowy. Schłodzić w lodówce.
I może nie wyszło jak być miało - wcale nie czuję się pokrzywdzona - zwłaszcza że znów zostały białka i teraz w piecu opala się mnóstwo czekoladowych bezików. Więc na cześć czekolady okrzyk wznieśmy radosny:
Hip, Hip...

czwartek, 19 lutego 2009

pączki serowe i hiszpańskie

Uwielbiam ten dzień. I kocham pączki. A najbardziej z takiej jednej piekarni. Mmmm....
Ale nie wszystkie i nie wszędzie mają dobre pączki. Nie lubię ryzyka - więc kupuję te jedne wypróbowane, albo wcale. Mogłabym sama usmażyć pączki, acz zgodnie z zasadą "zdolna lecz leniwa" najzwyczajniej w świecie mi się nie chce. No i w tym roku nie zrobiłam ni jednego słoiczka marmolady z płatków róży, ech... By jednak wilk cały i owca syta - poszłam na skróty i zamiast cały dzień spędzić na zaklinaniu ciasta drożdżowego zrobiłam coś w stylu "fiku, miku mik no i pączki wyszły w mig". Brawo!~I wszystkim tym którzy lubią cało wychodzić z opresji proponuję pączki dla leniwych.
Pączki z sera
30 dag chudego serka, 50 dag mąki, 2 łyżeczki proszku do pieczenia, 20 dag cukru, torebka cukru waniliowego, 10 dag masła, 2 jajka, cukier puder
Przesiać mąkę z proszkiem do pieczenia, dodać pokrojone masło i posiekać nożem. Dodać resztę składników i dokładnie wyrobić na elastyczne ciasto. Rozwałkować, wykrawać krążki a w krążkach wykroić "oczka". Smażyć na złoty kolor, odsączyć, posypać cukrem pudrem.

Kolejne pączki są jeszcze prostsze w wykonaniu, a ja bardzo je lubię. Czasem można je kupić - lecz niestety te sklepowe często są za tłuste - a można tego uniknąć - wystarczy je bardzo szybko odsączyć na papierowym ręczniku i naprawdę wtedy są wyjątkowo smaczne.
Pączki hiszpańskie
3 szklanki mąki pszennej, 2 szklanki wody, 1 szklanka stopionego masła lub margaryny, 4 jajka, olej do smażenia
Wodę zagotować z tłuszczem, mąkę zaparzyć wsypując do wrzącej wody. Energicznie mieszać i wystudzić. Dodawać po jednym jajku i mieszać tak długo aż ciasto będzie się trzymało łyżki. Na natłuszczonym pergaminie szprycą formować pączki. Smażyć na rozgrzanym tłuszczu z obu stron. Polukrować. Po usmażeniu są niejadalne, ale drugiego dnia nie można się oprzeć.

wtorek, 17 lutego 2009

Tort Sisi

Ten tort - to taka niespodzianka dla mojego małżonka.
Otóż, pan K. pracuje w pewnej firmie której siedziba znajduje się w Austrii. Parę lat temu Pan K pojechał do tego kraju na szkolenie i powrócił zachwycony. Po dziś dzień wspomina piękno pałacu cesarzowej Liechtenstein i pobliskich Alp. Najbardziej chciałby nas zabrać właśnie do tych miejsc które zwiedził, a mnie pokazać wypielęgnowane ogrody po których przechadzała się Księżniczka Sisi. A ja specjalnie dla pana K. nabyłam książkę Liz Buchmaier która od wielu lat gotuje i przygotowuje wykwintne desery dla rodziny Liechtensztein. W tej książce znalazłam przepis na ulubiony tort pięknej cesarzowej Elżbiety.
Tort Sisi
280g mąki, 210g masła, 70g cukru, szczypta cukru waniliowego, 200 ml mleka, 3 żółtka, 100g cukru pudru, łyżeczka mąki, 2 laski wanilii, szczypta cukru waniliowego, 100 ml śmietany, marmolada z malin.
Z mąki, cukru, cukru waniliowego i masła zagniatamy kruche ciasto i dzielimy na pięć kawałków. Rozwałkowujemy na równe placki średnicy 18-20 cm, aby były równe można odcisnąć brzeg małej tortownicy lub miski. Uformowane placki pieczemy w tp. 180 C na jasny kolor. Z mleka, żółtek, cukru pudru, cukru waniliowego i miąższu z lasek wanili ugotować rzadki krem. Ostudzić. Przetrzeć przez sito i zmieszać z bitą śmietaną po czym wstawić do lodówki.
Szklaną tacę posmarować przetartą marmoladą z malin. Położyć pierwszy kawałek ciasta, posmarować marmoladą, przykryć drugim kawałkiem i na przemian aż zużyjemy wszystkie. Na tort nałożyć ostudzony krem.
Moja sugestia - wydaje mi się że lepiej zrobić ciasto 1-2 dni wcześniej wtedy nasiąknie nam malinami i będzie delikatniejsze a krem zrobić w dniu podania.
Wspaniałe malinowo - waniliowe ciasto godne cesarzowej.

Przepis z książki Liz Buchmaier "Książęce desery rodziny Liechtenstein"

niedziela, 15 lutego 2009

Kulki kokosowo ryżowe


Nie mam serca do kuchni azjatyckiej. Nie znoszę potraw chińskich, wietnamskich, japońskich. Nie lubię owoców morza, bambus do mnie nie przemawia, glonów nie jadam - a od sosu sojowego wolę magi.
Czasami jednak trzeba coś w sobie złamać by móc powiedzieć - no, jadłam sushi i wiem co to sajgonki. Bo co?
Może i sama bym tej "przełamki" sobie nie zafundowała gdyby nie pewne zaproszenie. A że człek choć dziki, nie powinien się zachowywać jak człowiek pierwotny - to trzeba było opanować sztukę spożywania posiłków pałeczkami. Sztukę ową opanowałam, za to serca do chińszczyzny jak nie miałam tak nie mam :(
Za to pałeczki bardzo mi się spodobały
I w związku z tym że do kotleta te pałeczki tak nie bardzo... z mojej przepastnej szuflady wygrzebałam przepis na
Kuleczki kokosowo ryżowe
400 ml mleczka kokosowego, 100g ryżu białego, starta skórka z 1 cytryny, 2 łyżki cukru, 1 białko, tłuszcz do smażenia, mąka ziemniaczana, owoce tropikalne
Mleko zagotować, wsypać ryż i gotować do miękkości aż ryż wchłonie cały płyn. Przestudzić wymieszać ze skórką z cytryny, cukrem i białkiem. Z masy uformować wilgotnymi rękami kulki i obtoczyć je w mące ziemniaczanej. Kulki smażyć na głębokim oleju (trochę się kleją) i wyjmować łyżką cedzakową. Na ręcznikach papierowych odsączyć z tłuszczu. Owoce obrać pokroić i skropić wódką, podawać razem z kulkami i zajadać pałeczkami.

piątek, 13 lutego 2009

serca

A tak jakoś wyszło że mnie na serca naszło. Ciekawe dlaczego? Leniwa ostatnimi czasy i do dań wyszukanych nieprzywykła postanowiłam zrobić coś co efektowne i niewymagające jednocześnie. Niewyszukane desery, co zaskakujące w niczym nie ustępują takim ambitnym - no bo ambitna to dzisiaj nie jestem... Ale jestem... No i coś przynajmniej zrobiłam... W końcu...
Serca z budyniu
400 ml mleka kondensowanego, torebka budyniu (na 500 ml) najlepiej Ulubiony Dr Oetkera, czekolada lub polewa czekoladowa
Budyń przygotowujemy według przepisu na opakowaniu mleko zastępując mlekiem kondensowanym (używamy mniej mleka niż wskazano) Gorący budyń wylewamy do płaskiego naczynia na grubość 1 cm i pozostawiamy do zastygnięcia. Zimny budyń kroimy w kostkę, lub wykrawamy foremkami kształty. Rozpuszczoną czekoladą dekorujemy według uznania.
Ot i cała historia

poniedziałek, 2 lutego 2009

ciasto z kaszy dla Tymka


Skradamy się Grabową aleją, cichutko przez rzekę przemykają nasze cienie. Kryjemy za drzewami. Na paluszkach, bezszelestnie wymykamy się na łąkę i tu zaskakuje nas biała przestrzeń. Cii.. ciiiii...Narada... No bo co tu począć teraz? Na pewno nas zauważą, dopadną... Nie dopadną - na szczęście jest z nami "wąchacz" obdarzony węchem wyśmienitym który zostaje naszym przewodnikiem i wskazuje drogę. On prowadzi a my kobiety maskujemy się zaschniętym wrotyczem i stąpamy cichutko, naraz przykucając - to znów szybciutko od krzaczka do krzaczka i hop... za wrotycz. Uff.. nie zobaczyli. Pokonujemy nie zauważeni rzekę wpław ( ta rzeka to szara ulica) a następnie przemykamy wzdłuż płotka do naszego bezpiecznego, przytulnego mieszkanka.
No i tu czeka naszego przewodnika nagroda za dzielne przeprowadzenie z przedszkola. Ulubione ciasto Tymka. Ulubione i najprostsze.
Ciasto z kaszy
4 szklanki mleka, kostka margaryny (250g), 14 łyżek cukru, 150g kaszy manny, 3 łyżeczki kakao, 1 opakowanie cukru waniliowego, około 25 sztuk herbatników
Blaszkę o wymiarach 22x22 wyłożyć herbatnikami. Mleko, margarynę, cukier i cukier waniliowy zagotować w dużym garnku. Następnie wsypywać kaszę często mieszając. Gdy zgęstnieje dodać kakao i po wymieszaniu wylać na herbatniki. Na wierzchu ułożyć drugą warstwę herbatników i polać roztopioną czekoladą.
Zaskakująco proste, zaskakująco smaczne. Mój synek uwielbia ten deser - a on zasługuje na to co najlepsze :)

środa, 21 stycznia 2009

Łabędzie


Pytałam dzisiaj Dorotkę czy widziała łabędzie na jeziorze. Widziała. No to znów nie odleciały. A dlaczego? Bo my ludzie nauczyliśmy je tego dokarmiając latem. Bo wygodnie tak pływać sobie w mieście po stawiku, po jeziorze gdzie dzieciaki przychodzą na spacer z rodzicami i sypią okruszki chleba. Ptakom się wydaje że już zawsze tak będzie i wypasione, oswojone w podróż się nie wybierają. A powinny - bo łabędzie to ptaki wędrowne, i robimy im wielką krzywdę pozwalając zostać. Zimą większość stawów zamarza, ludzie jedzenia już nie przynoszą zaszyci w ciepłych mieszkaniach. A łabędzie krążą po coraz ciaśniejszych kałużach by nie zamarznąć, lub odlatują w stronę większych skupisk wody. Jest już za późno by odlecieć. Nie dokarmiajmy łabędzi latem!!! Dbajmy o te które zostały na zimę!!!
A na pocieszenie zróbmy sobie łabędzia z ciasta parzonego
Łabędzie
100g mąki pszennej, 50g margaryny, 100 ml wody, aromat cytrynowy, 3 jajka, sól, płaska łyżeczka proszku do pieczenia
Krem: 3 białka, 100g cukru, 40 ml wody, aromat cytrynowy
Wodę zagotować z margaryną, Do gorącej wsypać mąkę, proszek do pieczenia oraz sól. Zaparzyć. Masę mieszać drewnianą łyżką tak długo aż powstanie jednolita masa i zdjąć z ognia, przestudzić i podawać po jednym jajku mieszając. z ciasta wycisnąć łezki na wysmarowaną tłuszczem blachę i głowy łabędzia w kształcie cyferki 2. Piec około 25-30 min.
Białka ubić na bardzo sztywną pianę. Cukier z wodą zagotować na bardzo gęsty syrop i wlać do białka. Dodać aromat cytrynowy.
Gotowe łezki przeciąć na pół, górną część przekroić tak aby powstały skrzydła łabędzia. Wypełnić kremem, włożyć głowę i posypać cukrem pudrem
Słodkie, prawda? I zostaną z nami na zimę ;)
Przepis z nr 96 "Ciasta Domowe"

niedziela, 18 stycznia 2009

oszinki - ciasteczka z kleiku


Dzisiaj coś dla koleżanek z pracy. Tak, tak Agnieszko, Aniu... Kiedyś pamiętam taki przepis miała moja mama w swoim kuchennym zeszycie pod nazwą oszinki - i to były moje ulubione ciastka. Potem jakaś nastała pustynia zapomnienia, aż pewnego dnia Ania przyniosła do pracy najlepsze ciasteczka na świecie. Nasza Ania zresztą jest mistrzynią wypiekania ciasteczek i lubię się przewijać przez pokój w którym pracuje, z powodów jak się każdy domyśla...łasuchowania. Poprosiłam o przepis i tak się "oświeciłam"- przecież znam ten skład. Dziękuję Aniu za przepis dzisiaj udostępniam go i Agnieszce i wszystkim tym którzy mają na łasuchowanie chęć.
Oszinki
25 dkg kleiku ryżowego, 25 dag margaryny, 3/4 szklanki cukru, 3 jajka, cukier waniliowy, łyżeczka proszku do pieczenia
margarynę utrzeć z cukrem, dodać żółtka, następnie kleik i proszek do pieczenia. Wymieszać z pianą ubitą z białek i uformować małe kulki. Piec do zrumienienia.

I zastanawiam się jak to się dzieje że Ania zawsze przynosi ciasteczka do pracy a u mnie po niedzieli to zostają tylko okruszki?

środa, 14 stycznia 2009

Chałwowy pucharek


No więc wracam do deserów... Po tych pączkach, ciastkach i sernikach sama wyglądam jak piernik i w nic się nie mieszczę. A jednocześnie wykazuję wysokie uzależnienie od słodyczy - zwłaszcza czekolada działa na mnie jak amfetamina. Poszukałam, pogmerałam w moich szuflad odmętach i wyciągnęłam z głębin przepis na coś w moim mniemaniu i słodkie i choć odrobinę zdrowe. Tak, tak... typowy objaw uzależnienia. Ale wyczytałam jednocześnie że chałwa jest prawdziwym źródłem witamin i kwasów pożytecznych dla zdrowi i urody. I myślę że to mnie choć odrobinę usprawiedliwia.
Chałwowy pucharek
2 banany, 2 mandarynki, kubek gęstego jogurtu naturalnego (350 ml), 4 łyżki startej czekolady, 10 dag chałwy waniliowej, kilka kropli soku cytrynowego
Mandarynki obrać, podzielić na cząstki, banany pokroić w plasterki, skropić sokiem z cytryny. Pokruszoną chałwę wymieszać z jogurtem. Dodać owoce i czekoladę. Wymieszać.

No i teraz z czystym sumieniem mogę iść spać. I mam nadzieję że łóżko się pode mną nie zarwie ;)

czwartek, 8 stycznia 2009

Likier mleczny i kukułka

Mam dzisiaj zły dzień, taki z katergorii "nikt mnie nie kocha, nikt mnie nie lubi a świat jest zły". Zepsuł się samochód, w pracy zmasowany atak pracy, spóźnił się autobus i zamarzły paluszki na mrozie. Wiem, wiem... jutro będzie lepiej.
Dziś jednak jestem zmęczona i chce mi się ryczeć. Jest nawet taka piosenka..." bo gdy jest źle to dobry znak bo jutro musi dobrze być". Ja wiem że jutro znów będzie dobrze, wiem że wstanę znów uśmiechnięta i z pasją rzucę się w wir pracy. Będzie mnie cieszył śnieg, poranne słońce...
A dzisiaj...
mam ochotę się zaszyć gdzieś z butelką mojego likieru, dobrą książką i pssssttt...
Ale obiecałam że się podzielę
Likier mleczny - puszka słodzonego mleka kondensowanego, 250 ml niesłodzonego mleka kondensowanego, 250 ml wódki
Puszkę gotujemy ok. 2 godziny, następnie otwieramy , mieszamy z mlekiem niesłodzonym i powoli wlewamy wódkę
Likier kukułka - 500 ml mleka kondensowanego niesłodzonego, paczka (ok. 300g) cukierków kukułka, 250 ml wódki
cukierki rozpuszczamy gotując w mleku, studzimy i wlewamy wódkę
Ot i cała filozofia...
A jaka pyszna filozofia :)
No i już mi przeszło. Pomarudziłam sobie i od razu lepiej. Ale na taki malutki kieliszeczek to się jednak skuszę

niedziela, 4 stycznia 2009

Róże karnawałowe


I teraz przyznam się dlaczego bezy. Ano dlatego że zostały mi białka. A co można zrobić z białkami w dużej ilości? No właśnie!
U mnie to tak bez przesady świąt nie ma bez sernika i schabu ze śliwkami w winie (uśmiech w stronę Majany). I wykorzystując tutaj całą moją kulinarną wiedzę tajemną co rok sprawiam że Pan Mąż będąc syty i szczęśliwy po świątecznym obiedzie miłość mi przysięga dozgonną ;)
By zbyt szybko nie zapomniał o swoich świątecznych obietnicach - biegnę do kuchni nadal kusić zapachami i że pięknie ma być i smacznie - zasypuję stół różami. To też już tradycja, bo nie ma karnawału bez róż karnawałowych. I może on nie pamięta to ja owszem że na pierwszy nasz wspólny sylwester zabrałam te ciastka w tej puszce (i tu uśmiech w stronę Bei)
Róże karnawałowe
300g mąki, 6 żółtek, 2 łyżki masła, 3 łyżki śmietany, 2 łyżki cukru pudru, 1 łyżka spirytusu, 1 białko do smarowania, tłuszcz do smażenia, 100g wiśni z konfitur, sól, cukier puder do posypania
żółtka ucieramy z 2 łyżkami cukru pudru, dodajemy masło, wlewamy spirytus i ucieramy na jednolitą masę. Mąkę mieszamy ze śmietaną, dodajemy masę żółtkową oraz szczyptę soli, mieszamy, zagniatamy ciasto i wybijamy drewnianym wałkiem przez 10-15 minut. Ciasto cienko rozwałkowujemy i wykrawamy z niego kółka o średnicy 6 cm, 5 cm i 4 cm. Powinna być taka sama ilość kółek każdej wielkości. Brzegi kółek nacinamy w paru miejscach, środki smarujemy białkiem. Nakładamy na siebie, jedno na drugie, po trzy kółka różnej wielkości od największego do najmniejszego. Przyciskamy w środku palcem by zlepiły się ze sobą. Smażymy na rozgrzanym głębokim tłuszczu, osączamy na papierowych serwetkach i posypujemy cukrem pudrem. Do środka każdej róży wkładamy wiśnię.
Z tego samego przepisu można zrobić pospolite faworki czyli chrust, ale róże o wiele piękniej rozkwitają na karnawałowym stole.
Przepis z książki Marka Łebkowskiego "Doskonała kuchnia polska"

sobota, 3 stycznia 2009

bezy czekoladowe


Ostatnio na blogu Liski zobaczyłam przepiękne bezy. A że u mnie od oczu do żołądka bardzo bliska droga, pochorowałabym się gdybym takich bez nie zjadła. Byłabym skłonna zjeść nawet same te przepysznie wyglądające zdjęcia. Ot, tak działa magia dobrej reklamy. Przypomniały mi się bezy które jadałam w pewne mroźne poranki, w pewnym mieście, na pewnym dworcu autobusowym w drodze na praktykę. Taki ulepek z białka i cukru dodawał mi energii na cały ciężki dzień pracy z dzieciakami. Oj, dawne czasy...
Bezy były czekoladowe, więc pierwsze moje bezy w życiu też musiały być czekoladowe jak moje wspomnienia. Nie wiem dlaczego tak zawsze się bałam przepisów na bezy? Może bardziej rachunku za prąd? Hi,hi,hi
Bezy
8 białek,250g cukru,200g cukru pudru,30g skrobi ziemniaczanej (zamiast skrobi dodałam 2 łyżki budyniu czekoladowego)
Białka ubić na sztywno dodając stopniowo cukier, następnie cukier puder i skrobię. Kłaść na papierze do pieczenia po dwie łyżki. Suszyć w piekarniku około 2 godziny w tp.120 stopni.
Proste i naprawdę wyśmienite. Sklepowe się nie umywają.
a gdyby jeszcze dodać krem kawowy?
Przepis zaczerpnięty z książki "Mała szkoła pieczenia"